Kolejnym punktem naszej wyprawy jest Lecce – duże, eleganckie miasto bardziej znane i odwiedzane przez turystów niż te poprzednie. Przynajmniej takie mieliśmy wrażenie. Sporo ludzi spacerujących, zwiedzających, więcej tu się dzieje. Samo miasto jest dość czyste i zadbane. Jedna z uliczek:
Są tu piękne, historyczne miejsca, wzbudzające podziw, jak na przykład Piacca del Duomo:
Może nawet jeszcze piękniej wyglądające po ciemku:
Są tu piękne bramy:
I ruiny starego koloseum:
Są tu też specjalistyczne sklepy z makaronami:
I z kogutami..???
Tu również widać oznaki Świąt:
Z Lecce, po wyśmienitej włoskiej kolacji z wspaniałym włoskim winem i po wyspaniu się w wynajętym apartamencie, pojechaliśmy już w stronę Bari, gdzie niestety trzeba było już oddać samochód. Po drodze jednak znaleźliśmy kolejną perełkę wśród włoskich miasteczek – Ostuni. Już z oddali zapowiadało się ciekawie:
Białe miasteczko. Prawdziwie białe. Prawie wszystkie domy w bieli. Niesamowicie to wygląda, wręcz anielsko…
Zaczęliśmy od głównego placu,gdzie stoi…no zgadnijcie :o) – tak, choinka.
Obok, na fasadzie kościoła święty ze zwierzęciem. Może to święty Franciszek? Ktoś wie?
I moje ukochane balkony…
Jedna z malowniczych uliczek, gdzie za każdym zakrętem należy spodziewać się niespodziewanego. Co tym razem?
Ach, tym razem znienacka pomnik na narożniku domu :o)
Kolejne przytulne, wąskie uliczki:
Niesamowita jest fantazja mieszkańców :o) Dbają o tak drobne szczegóły jak liczniki prądu :o)
I kolejna piękna brama…
Tymczasem na wystawie sklepowej takie frywolności :o)
Trzeba mieć oczy dookoła głowy,bo nagle w bramie coś takiego :o)
Cóż…żegnamy już anielskie Ostuni i jeszcze raz spoglądamy na nie zza kaktusów.
Po drodze do Bari zahaczyliśmy jeszcze o piękny XIII- wieczny zamek – Castel del Monte. Niestety czasu wystarczyło tylko na obejrzenie zamku z zewnątrz ale i tak robi wspaniałe wrażenie! Poniżej zamek z daleka i po „zdobyciu” :o)
W Apulii można często trafić na okrągłe domki trullo, o których pisałam w jednym z poprzednich odcinków. Są wszędzie; na polach, w lasach, czasem na widoku a czasem ukryte. Większość wygląda na opuszczoną. Takiego właśnie dzikiego i opuszczonego trullo „trafiliśmy” po drodze :o)
Do Bari dotarliśmy po południu i od razu udaliśmy się na lotnisko celem oddania samochodu. Udało nam się go dostarczyć bez skazy i zadrapania, kompletnego i w całości :o) Co nie jest wcale takie oczywiste po paru dniach parkowania w wąskich i odludnych uliczkach. Ale mój szanowny małżonek jest mistrzem kierownicy, więc wspaniale podołał temu zadaniu :o) Po oddaniu auta, powędrowaliśmy do autobusu i wróciliśmy do centrum Bari. To teraz czas na zwiedzanie i zakupy :o) Bari jest pięknym, nowoczesnym i czystym miastem. Jego serce bije na starówce, gdzie w weekend na placu wieczorem gromadzą się setki ludzi aby pogadać, wypić piwo czy zjeść loda. Pierwszy raz podczas tego wyjazdu widzieliśmy taki tłum :o) Nastrój się udziela, więc włóczyliśmy się uliczkami z lodami w garści. Odnaleźliśmy też w jednej z uliczek wspaniałą knajpę polecaną przez panią, która wynajęła nam apartament. Pokochaliśmy to miasto, z tym jego gwarem, hałasem, dziećmi grającymi w piłkę o północy i starszymi kobietami wyrabiającymi ręcznie w progach domostw makaron…
Oto Bari…
I oczywiście choinka, wokół której gromadzą się tłumy..
Gdzieś na muralu pręży się święty jogin…
Widok na miasto:
Tu uliczki na następny dzień – cichsze ale nie mniej urokliwe.
I osobliwy kaktus na którejś ścianie :o)
Spacer główną handlową ulicą, gdzie w pięknych zabytkowych kamienicach mieszczą się domy towarowe znanych i tych bardziej popularnych marek.
Oczywiście trzeba się czasem zatrzymać i spożyć coś odżywczego. Tym razem mikstury owocowo-warzywne podane w słoikach z rurkami :o) Pyszne!
Przyszło nam pożegnać się już z piękną Apulią, ale jeszcze na lotnisku powiew sztuki i piękna…Trafiliśmy bowiem na wystawę poświęconą wynalazkom Leonardo da Vinci.
W jednym ze sklepów stado sów :o)
A tu Włosi się chwalą, jak bardzo szanują środowisko. Na dachu lotniska są bowiem ogniwa fotowoltaiczne, które pozwalają wykorzystać wspaniałe włoskie słońce i oszczędzić w ten sposób sporo energii. Świetny i pouczający przykład dla nas….
I tu już kończy się nasza przygoda. Ale nie na długo…wkrótce pewnie znów gdzieś nas samoloty poniosą :o)
Apulię szczerze polecam – piękne miejsca, wspaniałe jedzenie i bardzo przyjaźni ludzie. Ceny znośne, nawet jak na nasze polskie kieszenie. Jedźcie koniecznie!